LightWeight Ninja

Wiecie, co to jest ninja? To taki facet ubrany na czarno (na pogrzeb się pewnie wybiera) i wymachujący nożem supertnącym z promocji, który to wylansowali Kuroń i Makłowicz, autorytety w dziedzinie duszenie na antenie. Problem tkwi w tym, że owy pan wcale nie ma zamiaru pokroić nim warzyw do pomidorowej…

Jak myślicie, jaki gatunek gier najbardziej pasuje do tej postaci? Chyba jakiś shooter, wszakże był już Shadow Warrior, może jakieś mordobicie albo TPP? Otóż nie, LightWeight Ninja to gra… platformowa! Tym samym możemy zapomnieć o efektownych kombosach czy walkach z oponentami pokroju Bruce`a Lee. Walka jest, ale ze stworzonkami, które wyglądem raczej przypominają postacie z filmów Disney`a… Więc zacznijmy od początku, czyli tzw. fabuły.

DODAJ 3 JAJA…

Zamiast intra, obejrzymy sobie kilka statycznych obrazków. Zobaczymy, jak nasz bohater, tytułowy ninja, efekt wieloletnich eksperymentów (ja to już gdzieś słyszałem), eliminuje roboty konkurencji, które zostały wspaniałomyślnie udostępnione na trening. A właściwie nie zobaczymy, ponieważ sceny walki zastępuje zdanie mówiące o tym, co nasz mały bohater zrobił, gdy załatwił przeciwników… Cóż, nie mogę ukryć, że czuję wyraźny niedosyt po obejrzeniu intra. Humoru nie poprawiło mi też menu, w którym jedyną ciekawą opcją jest New Game (też to gdzieś słyszałem wcześniej, ale nie pamiętam, gdzie). Jako zadanie otrzymujemy włamanie się do siedziby pana, który coś ostatnio przeskrobał i teraz wszyscy się boją, że ma bombę wodorową, tudzież lekarstwo na kaca. Nieważne. Ważne jest to, że autorzy robią sobie z klienta ewidentne jaja. Jeżeli słyszę budynek, to mam na myśli korytarze, pokoje, drzwi, okna… Ale nie, dla Stardock to jest co innego. LightWeight Ninja to brat Super Froga i czynności takie jak np. otwieranie drzwi i używanie przedmiotów nie wchodzą w grę. Więc twórcy wspaniałomyślnie obdarowują nas wiadomością, że do kompleksu trzeba się dostać poprzez skały. Problem niby rozwiązany, a tak naprawdę to jest mydlenie oczu. Tylko po co robić smaczek na coś, czego w programie nie ma? Właśnie to mierzi mnie najbardziej.

…TROCHĘ CUKRU I SOLI…

Sama gra jest prosta i łatwa. Wyglądem przypomina gierki flashowe, ale nie przeszkadza to bardzo. Choć lepszą grafikę posiadały już programy wcześniejsze, np. Abe`s Exoddus – o której mówiono, że osiągnęła szczyt możliwości grafiki 2D – to nie należy zapominać, że LightWeight Ninja to gra shareware. Jak już wspomniałem, nie posiada ona żadnych innowacji. Ot, idziemy sobie młodocianym ninja, skaczemy, zbieramy życia, kryształy i żołędzie, które służą za broń. Oczywiście wszystko byłoby w porządku, gdyby nie fabuła i drogi do kompleksu jakiegoś milionera strzeżone przez… włochate bobry rzucające z drzew (!) jakimś tatałajstwem. Ja chyba poczekam, aż ktoś stworzy grę z latającymi aligatorami i słoniami spulchniającymi glebę.

Nasz bohater porusza się IMHO odrobinkę za szybko i dosyć często wpada do wody, na jakiś cierń, czy po prostu spada z wysokości. Wtedy – w zależności od sytuacji – traci część energii lub nawet całe życie. Czyli – standard. Jedynie imię owego chłopca może dziwić – brzmi ono Ty. To nie znaczy, że TY jesteś ninja, ale że ON nazywa się Ty. Uff, chyba wytłumaczyłem :).

…A OD TEGO ŁEB CIĘ ZABOLI!

Ból głowy to chyba jeden z syndromów grania w tę grę. Rozgoryczenie zresztą też. No bo kiedy w końcu twórcy zauważą, że produkt shareware nie musi pozostawać w cieniu komercyjnych produktów? Jeżeli nie można stworzyć oszałamiającej grafiki i realistycznego dźwięku, to może pomyśleć nad dodaniem czegoś świeżego, co przyciągnie gracza? A panowie ze Stardock najwyraźniej lubują się w daniach odgrzewanych…

https://www.anonserek.pl/porady/